Jazda tramwajem-widmo

Jadę starym tramwajem. Linią zapomniana przez teraźniejszość. To taki wagon-widmo, a ja jednak nim jadę. Trasa taka, jak każda inna, ale jednak to na tej tramwaje są jakby z innej rzeczywistości. A może z innego czasu?

Czasem jeździ taki, który wygląda jak wagon pociągu. Część siedzeń przodem, część tyłem do kierunku jazdy. Niektóre zwrócone są do siebie, żeby można było pokonwersować z kimś, z kim wybrało się w podróż tym tramwajem. Gorzej, jeśli nie wybrało się z nikim, a naprzeciwko siedzi zupełnie obca osoba. Trzeba udawać, że widok za oknem jest fascynujący, a najlepiej wyjąć książkę i zatopić się w lekturze, żeby w ogóle nie musieć na nikogo i na nic patrzeć. Pomiędzy siedzeniami stoliki. Gdyby ktoś jechał tak długo, że zabierze ze sobą kanapki i termos. Wtedy na stoliku to wszystko ustawi i będzie miał okazje skonsumować.

Czasem jeździ tramwaj dwupoziomowy. W środku są schody i można zasiąść wyżej niż reszta pasażerów. Jakby człowiek potrzebował takiego podróżniczego wywyższenia ponad przeciętność. Wsiada do tramwaju i zaraz biegnie po schodach na górę. Siedzi potem na środku jak na tronie i spogląda na innych. Nie wiadomo kto i po co to wymyślił, może miał kompleks a może kiedyś zasiadał tam kontroler biletów, by obserwować ze swojej pozycji kto nie skasował biletu i na kogo rzucić się drapieżnie? Teraz taki tramwaj to po prostu coś innego, a kontrolerzy chyba nie mają z niego żadnego pożytku.

Jednak ten tramwaj, którym jadę jest niezwykły z innych powodów. Właściwie wydaje się, że nie powinien jechać, a jedzie. Hałas, jaki tej podróży towarzyszy, powoduje, że z każdy przejechanym metrem mam coraz większe obawy, że tramwaj się rozpadnie. Może zaraz coś odpadnie, coś się urwie albo cały wagon pęknie na pół. Część pasażerów pojedzie dalej nieświadoma losu pozostałych, którzy ugrzęzną na środku torów w resztce tramwajowego wagonu. Śruby podskakują ochoczo i już chyba bardziej siła woli niż gwint trzyma je na miejscu.

Zapach, o ile to, co odbiera mój nos można w ogóle nazwać zapachem, przywodzi na myśl stary kibel, gdzie kurz, brud i kwaśna woń moczu mieszają się ze sobą. Nie toaletę z płytkami na ścianach i mydłem w płynie, ale stary drewniany kibel. Taki na klatce schodowej dawnych kamienic, do którego trzeba chodzić z własnym papierem, bo pozostawiony zaraz stanie się własnością sąsiada. A może tak było tylko w latach 80-tych, gdy papier toaletowy był towarem deficytowym (czego do dzisiaj pojąć nie mogę)? Takich kibli nikt nie sprzątał, bo trudno było ustalić kto i kiedy ma to robić. Czy rozpisać dyżury i pilnować pozostałych mieszkańców, żeby wypełniali obowiązki, czy samemu zadbać o komfort swojego wypróżniania? Trudno było podjąć konkretne kroki, stąd woń, która się w nich unosiła.

Tak jak w tramwaju, którym jadę. W dodatku nastrój dopełniają pozostali pasażerowie. Ululany alkoholem astmatyczny pijaczyna na siedzeniu za mną (a jakże, gdzież indziej mógłby siedzieć) chrapliwie łapie powietrze. Jakby z każdym wdechem walczył o życie. Sapie, wzdycha. Po chwili wszystkie te odgłosy kumulują się w chrapaniu.  Zasnął na dobre od wewnątrz rozgrzany procentami, od zewnątrz chłodzony zimną szyba, na którą opadła mu ciężka od snów głowa.

Ktoś gdzieś kaszle. Tego się właściwie spodziewałam. Ten dźwięk wyrywający komuś płuca przez gardło jest tak częstym towarzyszem podróży tramwajowych. Do dopełnienia wrażeń dźwiękowych brakuje tylko kataru. O już słychać odgłos wycieranego w chusteczkę nosa. Oby właśnie w chusteczkę, a nie w rękaw, rękę czy smarknięte prosto przed siebie. Ileż to razy widziałam staruszków wydmuchujących zawartość nosa między palce i strzepujących to energicznych gestem. Na ulicy ląduje to na chodniku albo jezdni. Aż boję się pomyśleć, gdzie może trafić w tramwaju. Do kaptura osoby siedzącej przed zakatarzonym, albo zwyczajnie na jej kurtkę. Dobrze, że ten odgłos dobiega z daleka. Już lepsze pochrapywanie pijaczka za mną niż takie smarkniecie tuż przy uchu.

W końcu dojeżdżam do celu podróży i wysiadam cała i zdrowa (przynajmniej mam taką nadzieję) z tramwaju-widmo. Najciekawsze jest to, że ta podróż nawet nie była nieprzyjemna. Byłą drażniąca jak ta woń, która się wkoło roznosiła. Była denerwująca jak podskakujące śruby zwiastujące rychły koniec przejażdżki. Była wielobarwna i wielowymiarowa jak ci wszyscy współpasażerowie i odgłosy przez nich wydawane.

Ale podroż tramwajem często tak właśnie wygląda. I nie wiadomo wtedy czy jest to bardziej podróż w przestrzeni, czy w czasie.

4 thoughts on “Jazda tramwajem-widmo

  1. Klaudita, też macie te tramwaje z pułeczką na termos i siedzeniami przeznaczonymi do konwersacji? Yeeeaaah!
    U nas puścili jedną dziewiętnastkę (skad taki model wzięli? chyba z jakiejś dziury czasoprzestrzennej choć dawniej też nie pamiętam, żeby jeździły po Krakowie) i przelubię nią jeździć.
    Ładnie napisane :)

Dodaj odpowiedź do gaggata Anuluj pisanie odpowiedzi