Kosmosy naszych umysłów

Nie pamiętam już od której książki Manueli Gretkowskiej rozpoczęła się moja przygoda z jej pisaniem, ale wiem, która z jej książek przekonała mnie do tego, że będzie to przygoda wieczna ( i możliwe nawet, że ta była pierwsza). To było „My zdies’ emigranty” i wracam do tej książki co kilka lat.
Ale czytam też jej inne książki, staram się na bieżąco, chociaż kolejkę do przeczytania różnych książek mam taką, że nie zawsze wychodzi. I dlatego „Kosmitkę” czytam z niejakim opóźnieniem. 4 letnim opóźnieniem. Ale jakie to ma znaczenie wobec ogromu kosmosu, chociażby tego w naszych głowach?
IMG_20200817_105216~2

Czytanie Gretkowskiej często otwiera w mojej głowie jakieś zatrzaśnięte  szuflady, zdmuchuje kurz zapomnienia i wyciąga na wierzch myśli. Może to dlatego, że tak często wplata ona tam łódzkie wątki i osnuwa na nich swoje opowieści. Odkrywam w nich swoje własne wspomnienia i wrażenia z tych ulic, przestrzeni, kamienic… Nawet jeśli nigdy tam nie byłam. Przecież są do siebie tak bardzo podobne, że trudno stwierdzić, czy dane miejsce to Stare Bałuty, Stary Widzew czy Stare Polesie. Łączy je ten fragment „stare” i wszystko jest na swoim miejscu.

I gdy czytam książki Gretkowskiej to na nowa odkrywam te zakamarki miasta i umysłu, coś nowego zauważam w przestrzeni, którą znam od dawna. Pojawiają się nowe skojarzenia, bo między kolejnymi czytaniami, bo wiem więcej, lepiej, a na pewno inaczej. Szczególnie ma to znaczenia, gdy kolejny raz czytam tę samą książkę, jak „My zdies’ emigranty” czytane przeze mnie już chyba 6 czy 7 razy. Ale pojawiają się takie sytuacje te przy czytaniu książki po raz pierwszy – otwiera się szuflada w głowie, z  której wychodzą przemyślenia, o których nawet nie wiedziałam, że tam są.
Tym razem najbardziej moje myślenie pobudził wątek wizji czy też widzeń, padaczka skroniowa skutkująca halucynacjami, patrzeniem w przyszłość, w którą spojrzeć niewielu potrafi.
IMG_20200817_105137mChyba w każdej rodzinie są takie historie spotkań z duchami, przewidywań, jasnowidzenia. Oczywiście przeważnie to są historie sprzed lat. Jak w mojej.
Babcia opowiadała o duchu taty, który pojawił się w domu po jego spaleniu. Nic nie mówił, nic nie robił tylko stał. Ale już do dziadka mama przychodziła regularnie potrzymać go za rękę przed zaśnięciem. Był malutki, gdy jej fizycznie zabrakło, ale duchowo pozostała. Wieczorem tak jak w jego pamięci – w domowych ubraniach, fartuchu- wchodziła do jego pokoju, siadała przy łóżku i trwała, dopóki nie zasnął.
Znam też historię brata mojej drugiej babci, który wracał przez las pod rękę z obcym, który na koniec tej wyprawy okazał się jego nieżyjącym ojcem, który mu o tym powiedział na chwilę przed zniknięciem pośród wirujących liści.
Ja duchów nie widuję, bo bardzo nie chcę. Przeraza mnie takie zacieranie granicy między życiem i śmiercią, między fizycznością i duchowością, światem realnym a nadrealnym.

Ale sama często wiem, co się wydarzy. Przewiduję. I chyba nawet nie dlatego, że mam wyjątkowy dar jasnowidzenia. Mam zdolność analizowania, wyciągania wniosków. Przewidywania skutków na podstawie przesłanek. Chociaż może to jest właśnie wyjątkowe?
Ja twierdzę, że to jest syndrom Kasandy , zwany też kompleksem Kasandry, ale ja tego tak nie nazywam, bo już mam wystarczająco dużo kompleksów, żeby sobie jeszcze kolejne dokładać. Dlatego syndrom Kasadry, czyli przewidywanie skutków działań, które może wydawać się wieszczeniem przyszłości, ale nawet jak to mówię głośno i wyraźnie, jak ostrzegam, przestrzegam, informują, to i tak nikt mnie nie słucha i mi nie wierzy. A na koniec to się wszystko sprawdza i jest dokładnie tak, jak mówiłam albo różni się nieznacznie. A mnie się już nawet nie chce mówić „A nie mówiłam?”, bo przecież wiem, że mówiłam, jak setki razy wcześniej i zawsze i tak jest tak samo.

Tylko ja nie mam prawa narzekać, bo u mnie to tylko nasilona praca umysłu z nadwymiarowym sprzężeniem półkul, a co z tymi, którzy naprawdę mają dar? Wydaje mi się, że my zwyczajnie zaprzeczamy nadnaturalnym mocom naszych umysłów. Nawet jeśli widzimy coś, czego przecież widzieć nie powinniśmy, bo świadomie nie mamy prawa zobaczyć, to zaprzeczamy tym wizjom. Amputujemy sobie przeczucia, intuicję, czasem nawet wyobraźnie, a zostaje nam tylko „mędrca szkiełko i oko”. XXI wiek i jego wiara w komputer, którego moce obliczeniowe objawiają nam ostateczną prawdę.
Żujący kokę Indianin wiedział i widział rzeczy, które żadnemu komputerowi z najlepszych algorytmów nie wynikną. A my tak bardzo boimy się tych naturalnych umiejętności mózgu, naturalnej stymulacji, że wolimy temu zaprzeczać i poddawać się stymulacji technologicznej. Kino 3D,4D…8D, gogle do świata wirtualnego. Iluzje rzeczywistości, w której oszukujemy nasze zmysły, by dały mózgowi odpowiedni materiał do przetworzenia. Kolejnymi cyferkami przy tym D zastępujemy wyobraźnię.

A ja czytając książkę widzę to wszystko przed oczami, słyszę to o czym czytam, czuję nawet zapachy. Czytam scenę bitewną i słyszę tętent kopyt, szczęk stali, prychanie koni, okrzyki walczących. Czuję żar ognia i zapach popiołu. Czasem pozwalam mózgowi odlecieć. Wybrać się w swoją własną podróż. Nie na tyle długą, bym potrzebowała pisać kartki „Nie jestem martfa” niczym Babcia Weaterwax , ale wystarczająco długą i odległą, by oderwać się od tu i teraz.
Cenię sobie tę zdolność, umiejętność, możliwość. Doceniam niezbadany kosmos mojego umysłu.

Dodaj komentarz