Słów kilka o pralce

Pralki mnie fascynują.  Naprawdę są to jakieś niezwykłe urządzenia.  Prawie tak niezwykłe jak maszyny do produkcji bimbru. Wrzucasz różne rzeczy a wychodzi coś innego. Bo wrzucasz brudne, zalewasz wodą (oczywiście w nowoczesnych pralkach zalewa się samo), wsypujesz proszek, a wyciągasz czyste i niemal suche. Niewiarygodne. Dlatego jestem pod wrażeniem. Daleko za nami czasy, w których trzeba było rozrobić mydliny w balii a potem z uporem maniaka trzeć brudne rzeczy o tarę. Bardziej przypomina mi to tarcie warzyw na surówkę niż pranie i mam dziwne wrażenie, że dla ubrań miało to bardziej zbliżone skutki jak spotkanie marchewki z tarką do jarzyn. Może kiedy ubrania były lepsze gatunkowo, ale nie przekonuje mnie, że tarcie ich regularne nie pozostało bez wpływu na tkaninę i nie trzeba było znacznie częściej wymieniać garderoby. Ale jak się nad tym głębiej zastanowię, to nie był to taki zły pomysł. Tylko jakoś pranie na tarze do mnie nie przemawia.

Potem pojawiła się pralka Frania, która zrewolucjonizowała pranie a także przemysł bimbrowniczy ( ponownie to nawiązanie, ale nie jest ono bezpodstawne, bo urządzenie to było równie często wykorzystywane do pozbywania się plam z ubrań jak do produkcji bimbru). Z dzieciństwa pamiętam, że najbardziej zachwycała mnie wyżymaczka umieszczona na górze. Doskonałe urządzenie, które było czymś oddzielającym niby wodę od ubrania. Oczywiście przy ogromnym nakładzie siły własnej. Trzeba było posiadać sporo krzepę, żeby z tego cudu techniki skorzystać. Ale oczywiście polskie gospodynie znane były z żelaznych mięśni i jakoś sobie z tym radziły. Ja ilekroć patrzyłam na zmagania mamy z tymi wałkami miałam wizje wciągnięcia reki pomiędzy nie i wypuszczenia drugą stroną w postaci płaskiego placka. Brrrrr….

Dobrze, że czasy Frani za nami. Teraz są migające, święcące i buczące urządzenia, które maja różne pokrętła i jeszcze więcej różnych przycisków, a instrukcja obsługi do nich jest poważna pozycją w literaturze światowej. Tołstoj pewnie warczy z zazdrości, ale nie ma się co denerwować, bo nad instrukcjami pracują całe rzesze ludzi, którzy na walnych spotkaniach wymyślają nie tylko, do czego dana pralka służy, ale jakie ostrzeżenia należy w instrukcji umieścić. Przecież trzeba przewidzieć różne dziwne zachowania użytkowników i uprzedzić, że tego akurat robić nie wolno, żeby uniknąć procesów i odszkodowań. Przecież nie każdy wie, że w pralce się nie pierze kota, nie myje ziemniaków czy nie odwirowuje z wody sałaty.

To wszystko powinno być w instrukcji. No może przesadzam, w Polsce jeszcze tak dokładne te instrukcje nie są, to raczej w USA.  Ale tam nawet na lustrze jest naklejka, którą stroną do ściany należy wieszać.

Ale pomimo tych guziczków, pokręteł i instrukcji o wadze upasionego noworodka pralki mnie fascynują. Choć mój stopień fascynacji ma się nijak do tego, który prezentuje mój tata, a także jeden ze znajomych, który niedawno się do tego przyznał. Mianowicie obaj panowie po włączeniu prania nie zdają się na nowoczesny program i inteligencja urządzenia, które samo wie ile wody pobrać, ile prądu zużyć i w którym momencie zagarnąć językiem wody nasypany wcześniej proszek. Nie ufają, że pralka sama wie, kiedy następuje płukanie, a kiedy wirowanie. Obaj stoją przez bębnem i z uwaga obserwują zachodzące we wnętrzu procesy. Trzy kółka w prawo i trzy w lewo. Trzy w prawo i trzy w lewo.

Dla nich jest to chyba lepsze od telewizji. I nie przeszkadza im, że choć pralka ma mnogość programów, to jednak na każdym leci tekstylna forma „koła fortuny”.

Może ja też powinnam bacznie przyglądać się temu, co pralka z moim praniem wyczynia.  Może wtedy zniknąłby żal, jaki do niej mam. Wynika on z właściwości pralek polegającej na pochłanianiu jednej skarpetki. Przy niemal każdym praniu. Kupuje pary, a potem mam cała szufladę pojedynczych skarpetek. O ile jeszcze znajdę dwie białe, które jakoś do siebie pasują czy dwie czarne o odpowiedniej długości to nie jest najgorzej. Czasem każda jest inna i nijak nie da się z tego skompletować czegoś, co można założyć. Teraz kupuje po 3 pary takich samych skarpetek, to daje mi pewna przewagę. Na skarpetkach nie widać czy są prawe czy lewe, wiec nawet jeśli dwie mi zginą, nadal mam dwa pełne komplety i mogę pralce śmiać się… w bęben.

Bez pralki nie da się już żyć. Nawet jeśli podczas wirowania wydaje odgłosy przypominające nachalnego sąsiada, a czasem próbuje wydostać się z pomieszczenia, w którym się znajduje. U moich rodziców pralka notorycznie wychodziła na spotkanie lodówce, która stała w kuchni naprzeciwko drzwi do łazienki. Czasem siłą, ciężarem własnego ciała trzeba ją było powstrzymywać przed wędrówką.

Szybka przepierka w misce nigdy nie dostarczy tylu atrakcji.

7 thoughts on “Słów kilka o pralce

  1. Widze, że pralka jest fascynująca dla wielu ;)
    nawet piosenki o niej powstaja :)

    A co do programowania, to ja programuje video i dekoder z wiekszym zapamietaniem niz pralke ;)

  2. Cóż, dopóki ja władam praniem dopóty skarpetki się odliczają zgodnie ;)

    Dobry wpis, Pan R się ucieszył zapewne :)

  3. Cała prawda o tych diabelskich urządzeniach. Zresztą… i tak wiem lepiej ile wody pralka potrzebuje…

Dodaj odpowiedź do asertywny Anuluj pisanie odpowiedzi