Pochylając się nad komunikacją zbiorową

Wiedziałam, że to nie będzie łatwa lektura. Jestem, a przynajmniej staram się być, użytkowniczką wszelkiej komunikacji publicznej i wiem, jak to wygląda. Jednak książka chociaż nie jest jakaś bardzo obszerna, to zaskoczyła mnie wielowątkowością. Bo to nie tylko analiza transportu publicznego jaki mamy obecnie, ale też przyjrzenie się genezie tego stanu oraz diagnoza dokąd nas to prowadzi. Depresja komunikacyjna gwarantowana.

Oczywiście im mniejsza miejscowość tym sytuacja gorsza. Kolej jest rozmontowywana od początku lat 90. I chociaż ostatnio podejmowane są jakieś próby jej reanimacji, to nie wiem czy pacjentka jeszcze da radę.

W wakacje jeżdżę do różnych miejscowości wczasowych i wiem, że wybieranie ich nie jest łatwe, jeśli zakłada się dotarcie transportem publicznym. Jeśli chciałabym dojechać koleją, to byłoby mi jeszcze trudniej. Ale jak tylko się da, to robię to. Pociąg jest wygodniejszy i tańszy niż prywatne przewozy autobusowe. W tych pojazdach upycha się siedzenia bardzo ciasno i jeśli podróż trwa wiele godzin, to jest to męczarnia. W pociągu jest luźniej, można rozprostować nogi i nie trzeba czekać na szybki postój, gdzie niektórzy starają się załatwić, a inni wypalić na zapas.

W ciągu kilku ostatnich lat dwa razy udało mi się dojechać nad morze pociągiem. Za pierwszym razem powrót autobusem wymusił fakt, że pociąg nie jeździł codziennie, tylko jednego dnia przyjeżdżał, a drugiego odjeżdżał. Jakoś tak różnie to było. Ja załapałam się z planami wakacyjnymi na podróż nad morze, ale już nie powrotną.

Za drugim razem trafiłam na rozkład pociągów już przychylniejszy podróżnym, bo odjazd odbywał się dwa razy dziennie. O 10 rano i 22. Autobusów było kilka i mogłam wybrać dogodniejszą godzinę. Co też uczyniłam.

Kilka lat, kilka podróży w różne miejsca i … tylko 2 razy mogłam skorzystać z pociągu. Problemu tego nie mam, gdy z Łodzi chcę się dostać do Warszawy, Krakowa, Poznania, Wrocławia… Te trasy jeszcze jakoś funkcjonują i jestem w stanie coś sensownego zaplanować. Oczywiście o ile nie zamierzam zbyt późno wracać, bo wtedy już pociągu nie ma. I musze się liczyć z opóźnieniami oraz tym, że pociąg nie przyjedzie. Co trafiło mi się w zeszłym roku na trasie Poznań – Łódź. W ogóle moje podróże do Poznania zasługują na osobny rozdział w moim życiu, bo w ciągu roku odbyłam 3 i chyba tylko jedna przebiegła w miarę (powtarzam: w miarę) bezproblemowo.

Tylko o ile ja mieszkam w dużym mieście i jeżdżę pociągami sporadycznie, to nawet nie chcę myśleć, jak wyglądają podróże ludzi z mniejszych miejscowości. W tej książce znalazłam trochę historii na ten temat i nie były to historie tchnące optymizmem. Podobnie wyglądają historie związane ze zbiorowym transportem samochodowym. Chciałabym napisać publicznym, ale z tym coraz gorzej jak z PKP. Przerzucanie tras na barki prywatnych przewoźników sprawdza się na krótką metę i tylko tam, gdzie im się to naprawdę opłaca. Omijają oni mniejsze miejscowości i przez to wiele osób jest totalnie wykluczonych komunikacyjnie.

I tutaj docieramy do skutków tej zapaści transportu publicznego – wszechobecnej samochodozy. Jeśli bowiem nie ma innego sposobu na dotarcie z punktu A do B niż własny samochód, to się go kupuje. O ile kogoś stać i ma taka możliwość. Przez to samochodami jeżdżą także ci, którzy nie muszą tego jakoś koniecznie robić, ale zostali do tego zmuszeni.

I wciąż brakuje ogólnej refleksji, że jeśli każdy wsiądzie we własny samochód, to wszyscy nie będziemy jechać, tylko stać w ogromnym korku. W książce ta i inne refleksje o przymuszania do przemieszczania się samochodami jest. I to też nie jest refleksja wesoła.

No mówię, ze depresja komunikacyjna po lekturze gwarantowana.

P.S. Zdjęcie książki zrobione na zawieszonym przystanku tramwajowym. 8 lat temu, gdy wprowadzałam się w to miejsce było ono fantastycznie skomunikowane z różnymi punktami miasta. Jak ktoś zna Łódź to wie, że wyprawy na Teofilów wiążą się z robieniem kanapek na drogę i braniem termosu. Dzięki tramwajowi z wydzielonym torowiskiem nie było to takie oczywiste. Z Placu Hallera na Teofilów jechałam sprawnie i dość szybko. Także w inne punkty miasta mogłam się sprawnie dostać.
Mogłam, bo nawet pandemia nie wstrząsnęła komunikacją miejską tak, jak decyzje na różnych szczeblach. Ulica Zielona jest zamknięta dla ruchu tramwajowego od ponad 2 lat. Oczywiście jednym z powodów jest kopanie pod Łodzią tunelu dla Kolei Dużych Prędkości. Kopią, kopią i wykopać nie mogą. Ale to nie jedyny powód. Drugim jest fatalny stan torowiska. I brak działań, które by to poprawiły.

Dla mnie zamknięcie ruchu tramwajowego z uwagi na tunel to doskonała okazja, by torowisko remontować, wymieniać i doprowadzić do stanu, w którym jak tunel wykopią, to tramwaje od razu ruszą. Jednak nic się nie dzieje. Piękne, nowe przystanki tramwajowe stoją puste, a torowiska zarasta trawą. Zielona jest zielona.

Z tego przystanku (co widać na zdjęciu) można spojrzeć na tymczasowy przystanek autobusowy. To znaczy on jest trochę tymczasowy, a trochę nie. Od dawna tam stawał autobus nocny. Musze dodać, że swego czasu to jeździł tutaj nawet tramwaj nocny. Nie jakoś często, ale za to do Konstantynowa, więc w środku nocy można się było tam szybko dostać. Raz nawet ja się załapałam na podróż na tej trasie, ale jedynie w obrębie Łodzi, bo dalej nie potrzebowałam. Ale jak ktoś potrzebował, to był. Potem – wiadomo – tramwaje po fatalnym torowisku jeździć przestały i zostały autobusy nocne.

W dodatku jak przestały jeździć tramwaje, to pojawiły się autobusy zastępcze, które właśnie na tym przystanku się zatrzymują. Dodatkowo z równoległej Więckowskiego przerzucono na Zieloną autobus 83. Jeździ na Teofilów, ale nie tak sprawnie jak tramwaj.

Ja w tym przystanku widzę problem i wiem, że nie tylko ja. Bo on jako tymczasowy to się składa jedynie ze słupka i kosza na śmieci. Zero zadaszenia, zero jakiejkolwiek ławki. W ciepłe dni ludzie stoją tam w pełnym skwarze lub przysiadają oparci o budynek. Nadal w pełnym słońcu. W deszczowe dni stoją w strugach deszczu. Przystanek dalej (także przystanek tymczasowy) sytuacja jest jeszcze ciekawsza, bo zatrzymujące się autobusy wytworzyły koleiny w asfalcie. Gdy pada, to każdy przejeżdżający samochód (a jeżdżą z dość dużą prędkością, bo na sporym odcinku nie ma świateł i przechodzenie tam przez jezdnie – na pasach – jest igraniem z losem) powoduje fontanny wody opryskujące całą przestrzeń przystanku. Dlatego oczekujący stoją dalej, na wzniesieniu i dopiero jak podjeżdża autobus, to podchodzą, podbiegają … o ile mogą. Bo tutaj jest szpital i wiele osób starszych z tych przystanków korzysta. Dla nich ta „przymusowa gimnastyka” i brak ławek to poważny problem. Ale najwyraźniej za mało jest tych, którzy to dostrzegają, którym to przeszkadza. I taka wieczna tymczasowość sobie trwa.

Dodaj komentarz