Pomysłowe mebelki z gąbki – teatralna huśtawka emocji

Miałam coraz większy problem z teatrem w ogóle. Coraz więcej rzeczy mi w teatrze przeszkadzało i nie było mi z tym dobrze, bo teatr lubię. Przeszkadzały mi niewspółmierne do treści chwyty, przeszkadzała mi nagość, która pojawiała się bez żadnego uzasadnienia dramaturgicznego. Jakby twórcy teatralni uparli się, żeby szokować i wybijać z rytmu widzów bez większej idei poza taką powierzchowną. A już szczytem była dla mnie „Operetka” Gombrowicza, po której poczułam się jakby teatr na mnie zwymiotował i uznałam, że to zbyt wiele. W jakiś tam metaforyczny sposób obraziłam się na teatr i przestało mi z nim być po drodze. Z czego ani nie byłam dumna ani zadowolona.
Dlatego z wielką ulgą przyjęłam fakt, że mogę się z teatrem pogodzić. A to przez próbę prasową „Pomysłowych mebelków z gąbki” w reżyserii Mariusza Grzegorzka w Teatrze Studyjnym, po której uznałam, ze tak, chcę zobaczyć cały spektakl i intuicyjnie czuję, że mnie nie skrzywdzi, a wręcz przeciwnie.
11t

Po obejrzeniu całości musze stwierdzić, ze nie pomyliłam się zupełnie. To było dokładnie to, czego oczekiwałam i potrzebowałam w teatrze doświadczyć, a co od dawna nie było moim udziałem. Co prawda huśtawka emocji i wrażeń chwilami była nie do zniesienia, ale nie jest to zarzut wobec spektaklu, a chyba bardziej do świata, którego spektakl jest jedynie odzwierciedleniem.
Bo Pomysłowe mebelki z gąbki komentują rzeczywistość, która nas otacza. Wybierają z niej najbardziej barwne, przerażające, dobijające i debilne jej elementy, a potem  mieszają i przeplatają tak, że nie ma miejsca na złapanie oddechu.
Za każdym razem, gdy jest już tak śmiesznie (chociaż mam pełną świadomość, że to jednak jest śmiech przez łzy), że boli brzuch, to dostajemy dawne poważnych tematów, które aż chwytają za gardło lub zatykają je wielką gulą. A gdy wielkie wzruszenie jest tuż pod powiekami i ściska żołądek, to nagle znowu feria barw zwiastuje kolejna dawkę śmiechu.
I tak przez prawie 3 godziny.
Fragmenty inspirowany durnowatymi programami typu paradokumentalnego, w których idiotyzm goni brednię, a problemy są chyba z najbrudniejszego palucha scenarzysty wyssane. A potem wiersze jakże poważne bardzo szczególnie interpretowane. I jeszcze ta historia obyczajowości huculszczyzny, w którą im bardziej się człowiek wsłuchuje, tym bardziej Polskę współczesną widzi. Wszystko w dobrej proporcji i odpowiednim wydaniu.

Do tego stosowane chwyty nie przytłaczają ani aktorów ani widzów. Projekcje i urządzenia współczesne (ach te smart fony) zastosowane na tyko tyle, na ile ich istnienie niczego nie zakłóca a podpiera. Nawet nagość zastosowana tak, że nikt nie ma wątpliwości po co się pojawia. Co prawda, gdy ujrzałam przemykającego w półmroku nagiego aktora wstrzymałam oddech, bo wszystko się dalej mogło wydarzyć. I o ile ja byłam jeszcze gotowa na doświadczenie, to jęk za mną świadczył o tym, ze nie wszyscy. Ale ta nagość nie była nachalna i zbędna. Była uzasadniona i bez niepotrzebnego epatowania. Miała cel i wartość. Dawno tego nie doświadczyłam w teatrze, a mój problem z nagością nie ze świętoszkowatości przecież wynika, tylko z braku podstaw do jej stosowania. No tutaj nie mogłam tego nijak zarzucić.

3tSkoro było o nagości, to powinno być też o kostiumach. Odpowiadał za nie Tomasz Armada, który ostatnio święci triumfy na różnych pokazach mody. Tutaj trudno wyczuć, który kierunek projektowy był dla niego większym wyzwaniem. Z jednej strony stroje dość ujednolicone, czarne „mundury” z naszytymi taśmami. Czarne na czarnym, baza do postaci.
Z drugiej strony zawrót głowy, bazarowa wyprzedaż, sieciówkowa tandeta, wszystko ze wszystkim. Mnie było dane zapytać i jednak Armada mówi, że to ta druga część byłą trudniejsza. Bo wokół nas tyle tego estetycznego badziewia, że nawet bardzo kreatywny umysł nie potrafi znaleźć kierunku, w jakim powinno to iść, żeby to przerysować i pokazać, że to jednak kostium. Ale zrobił co mógł i pokazał nam (po raz kolejny jak w lustrze), jak bardzo źle z naszą garderobą być może.

1t
A do tego wszystkiego dochodzi jeszcze muzyka… bardzo dużo muzyki… bardzo dużo różnej muzyki. Opieka  muzyczna  Leszka Kołodziejskiego jest bardzo trafiona. Muzyka w każdej barwie dopasowana do przekazywanych treści. I jeszcze ten akordeon, który tworzy niesamowity klimat. A do tego praca wokalna, którą z aktorami wykonała Izabela Połońska. Rzeczywiście znalazła w każdym to, co mu w duszy i gardle gra, wyciągnęła to na zewnątrz i stworzyła spójne brzmienie. W niektórych momentach żeńska część ekipy brzmiała jak zespół Tulia (który uwielbiam od pierwszego odsłuchania), czym ja byłam niewiarygodnie zachwycona. Śpiewałam sobie jeszcze te fragmenty na długo po wyjściu z teatru. A panowie wcale nie brzmieli gorzej.

I na koniec jeszcze kwestia takich niby wejść emocji w spektakl teatralny, gdy aktorzy mówią rzeczy, których byśmy siew ogóle nie spodziewali. Odwołują się do obsługi technicznej, zwracają sobie uwagę na sposób grania, albo wyrażają swoje zdanie na temat tego, co przed chwilą zaprezentowali. I to pojawia się już po pierwszej bardzo dynamicznej scenie tańca, gdy mają prawo być zmęczeni, ale widzowie nie spodziewają się, że  głośno i wyraźnie ten fakt zamanifestują. I potem pojawia się to od czasu do czasu i chociaż już można przewidzieć, że będzie wracać, to jakoś tam za każdym razem zaskakuje. Te wstawki autotematyczne były też jak najbardziej na miejscu. Co prawda siła rzeczy wybijały jeszcze bardziej z rytmu niż sam przebieg bardzo różnych pod każdym względem scen, ale dawały przestrzeń w umyśle na analizę. To trochę jak reklamy w telewizji – jak już za głęboko wejdziemy w fabułę, to dostajemy nagle taką informację, ze to tylko fikcja… może być oparta na faktach lub zmyślona, ale to nie jest cała prawda, to nie dzieje się tu i teraz i to nie w tej chwili powinniśmy reagować. Powinniśmy reagować po wyjściu z teatru. Przeanalizować nie tylko to, co zobaczyliśmy na scenie, ale także otaczającą nas rzeczywistość, która była przyczynkiem do tego.

2t

Jeśli macie dosyć tego całego syfu, który ostatnio na nas spływa ze wszystkich mediów. Jeśli macie dosyć tego festiwalu nienawiści, który z każdej strony do nas dociera. Jeśli macie dosyć festiwalu głupoty, którym telewizje karmią nas też nader często… To idźcie do Teatru Studyjnego na „Pomysłowe mebelki z gąbki”. Może to być dla was naprawdę odświeżające przeżycie.

_   _   _   _   _   _   _   _   _   _   _   _   _   _   _   _   _   _   _   _   _   _   _   _   _   _   _   _   _
Zdjęcia promocyjne spektaklu –  Filip Szkopiński Photogra

Dodaj komentarz